czwartek, 30 maja 2013

Grzanki z serem, pomidorem i chilli

Gdy tylko na forum kulinarnym cincin Mała Mi udostępniła przepis na te grzanki od razu stwierdziłam, że muszą być pyszne. Przygotowanie ich tylko utwierdziło mi w mojej pierwszej myśli - to naprawdę rewelacyjny pomysł na śniadanie. Z tego powodu postanowiłam podzielić się tym przepisem również z Wami. Od tej pory przygotowałam te grzanki wielokrotnie i nadal mnie zachwycają. Są proste, przygotowuje się je dość szybko - naprawdę warto je sprawdzić. 

Składniki (2 sztuki):

1 pszenna bułka
1/2 szklanki startego sera
1 zielona papryczka chilli, drobno posiekana (u mnie drobno posiekane, marynowane peperoncini)
1 pomidor, obrany ze skórki
1 łyżka śmietany
1/2 łyżeczki suszonego oregano
1/2 łyżeczki słodkiej papryki

Obranego pomidora kroimy na pół i usuwamy nasiona. Miąższ kroimy w kostkę. Ser mieszamy z pokrojonym pomidorem oraz papryczką chilli. Dodajemy oregano, słodką paprykę i śmietanę. Mieszamy całość. 

Tak przygotowaną pastę wykładamy na kromki pszennej bułki. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika na kilka minut aż ser się rozpuści, a wierzch lekko zrumieni. 


wtorek, 28 maja 2013

Kulinarna Nowa Zelandia

Pamiętacie jak w zeszłym miesiącu pisałam Wam o ciekawym spotkaniu dotyczącym smaków Rosji? Jeśli nie, to tutaj możecie sobie odświeżyć pamięć. Kwietniowe wydarzenie zapoczątkowało cykl spotkań dotyczących kuchni państw Azji i Pacyfiku. Wiedziałam o tym, że kolejne spotkania będą planowane, dlatego od razu na początku maja zainteresowałam się terminarzem Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Na maj zostało zaplanowane spotkanie dotyczącej kuchni Nowej Zelandii. Od razu zapisałam sobie w kalendarzu i czekałam :)

22 maja pamiętając o tłumach na poprzednim spotkaniu przybyłam trochę wcześniej, zajęłam miejsce w pierwszym rzędzie i oczekiwałam na rozpoczęcie. W międzyczasie udało mi się zamienić kilka słów z bardzo sympatyczną autorką pierwszej polskiej książki dotyczącej kuchni Nowej Zelandii - Iloną Zdziech. Dodatkowo przy okazji zerkałam na nową wystawę w Galerii Azjatyckiej dotyczącą indonezyjskich ornamentów - jeśli jeszcze jej nie widzieliście to warto zajrzeć do Galerii i ją obejrzeć :)


Spotkanie rozpoczęło się od kilku słów ze strony Pani ambasador Nowej Zelandii w Polsce - Wendy Hinton oraz Pani ambasador Polski w Nowej Zelandii - Beata Stoczyńska. Obie ambasady objęły honorowy patronat nad wydaną w kwietniu książką "Kuchnia Nowej Zelandii" Ilony Zdziech. Jest to pierwsza polska książka dotycząca kuchni nowozelandzkiej. Wydana w roku 2013 idealnie wpasowuje się w 40-stą rocznicę stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Nową Zelandią. 

 

Autorka książki Ilona Zdziech, będąca zawodowym kucharzem spędziła 5 lat pracując nad książką dotyczącą kuchni Nowej Zelandii. W tym czasie przetestowała setki nowozelandzkich przepisów, co zaowocowało piękną kulinarną pozycją zawierającą ponad 90 przepisów na zarówno dania klasyczne jak i bardziej nowoczesne. Ciekawe przepisy przeplatane są zdjęciami pięknych nowozelandzkich krajobrazów. Te wspaniałe widoki są czymś co przyciąga turystów do Nowej Zelandii, szczególnie po realizacji filmu Władca Pierścieni, w którym są szeroko pokazywane. 


Z czego słynie kulinarna Nowa Zelandia? Czy myśląc o niej przychodzi Wam na myśl jakaś konkretna potrawa? Jestem przekonana, że nawet jeśli nie macie o tym świadomości to słyszeliście o narodowym deserze Nowej Zelandii i Australli, stworzonym w Nowej Zelandii z końcem lat 20 XX wieku. Tym słynnym deserem jest Tort Pawłowej zwany również Pavlovą. Ten przepyszny deser u nas spotykany jest głównie z truskawkami i innymi czerwonymi owocami. Za to w Nowej Zelandii na jego wierzchu pojawiają się kiwi i marakuja. 


Co jeszcze warto wiedzieć o kulinarnej stronie Nowej Zelandii? Przede wszystkim - jest dużo bogatsza niż opisują to przewodniki. Każdy region ma swoje specjalności m.in. Marlborough słynie z przepysznych małży  (na pierwszym zdjęciu widoczne są muszle tych małży). 

Powszechna w kuchni jest jagnięcina (co w gruncie rzeczy nie dziwi gdy ma się świadomość związków między Nową Zelandią a Wielką Brytanią), a na jednego mieszkańca przypada 7 owiec. Wszędzie dostępne są mięsne paszteciki, których warto spróbować by poczuć się prawdziwym nowozelandczykiem. 


Wyspy słyną również z owoców m.in. jabłek, kiwi i gruszek Wciąż pojawiają się nowe odmiany. Na śniadanie koniecznie muszą być tosty, a jako dodatki do nich stosuje się m.in. miody, marmite lub dżem. Na zdjęciu poniżej pyszne miody: koniczynowy oraz z dzikich kwiatów. Były naprawdę rewelacyjne :)



Ryby są uwielbiane, a ich motyw pojawia się nawet w słodyczach (np truskawkowa pianka w czekoladzie, kształt ryby). Podobnie jak w Wielkiej Brytanii można tu zjeść wspaniałe Fish & Chips.


 

Widoczna na zdjęciu "Edmonds Cookery Book" to kompendium wiedzy o kuchni nowozelandzkiej. Tą książkę otrzymuje każdy młody nowozelandczyk od swoich rodziców wyprowadzając się z domu. Po lewej stronie lista najsłynniejszych kucharzy pochodzących z Nowej Zelandii, w tym Peter Gordon, który napisał przedmowę do książki "Kuchnia Nowej Zelandii".


W trakcie spotkania dowiedzieliśmy się co koniecznie trzeba zrobić będąc w Nowej Zelandii. Do tych czynności należy m.in. odwiedzenie winnicy, spróbowanie nowozelandzkiej kawy white flat czy też udział w festiwalu kulinarnym. Polecane festiwale to odbywające się w marcu: Pacifica w Auckland oraz Wild Foods Festival, na którym można spróbować m.in. potraw z robalami. 

Spotkanie zakończyło się małym poczęstunkiem przygotowanym przez autorkę. 


Poza miodami oraz olejem z awokado (widocznym na pierwszym zdjęciu) spróbowaliśmy również:

- kanapek z tuńczykiem i marchewką oraz paluszków z serem

 

- przepysznych ciasteczek anzac biscuits oraz ciekawych owoców, przypominających w smaku połączenie śliwki i gruszki (zarówno w formie świeżej - zielone na wykałaczce na zdjęciu po prawej jak i w postaci napoju)

 

A już w czerwcu odbędzie się kolejne spotkanie, którego tematyką będą japońskie słodkości. Ja na pewno się wybiorę, a Wy?

niedziela, 26 maja 2013

Dip serowo-pomidorowy z papryką

Szczerze mówiąc mam spore wątpliwości odnośnie meksykańskiego rodowodu tego dania. Bardziej kojarzy mi się z daniami wymyślonymi przez kogoś, wzorowanymi na kuchni meksykańskiej. Ale zaciekawił mnie ten przepis, dlatego zdecydowałam się na wypróbowanie go. Wyszło bardzo ciekawie. Myślę, że ten sos albo od razu przypadnie Wam do gustu, albo nie będzie w Waszym stylu. Dopóki nie spróbujecie to się nie przekonacie :)

Składniki:
(na podstawie "Podróże kulinarne. Kuchnia meksykańska")

1 łyżka klarowanego masła
1/2 małej zielonej papryki, bardzo drobno pokrojonej
1 duży ząbek czosnku, przeciśnięty przez praskę
1/2 małej cebuli, drobno posiekana
1 łyżka drobno posiekanego marynowanego jalapeno
1/2 puszki krojonych pomidorów (czyli 200 g)
200 g naturalnego serka homogenizowanego
nachos

Na rozgrzane masło klarowane wrzucamy cebulę, czosnek, paprykę i jalapeno. Smażymy na niewielkim ogniu aż cebula się zeszkli. Wlewamy krojone pomidory i podduszamy całość jeszcze przez kilka minut. Następnie dodajemy serek i mieszamy, aż cały połączy się z pozostałymi składnikami. Podajemy na ciepło z chipsami nachos.


piątek, 24 maja 2013

Makarony, makarony... fabryka makaronów Lubella

O rany, rany... to już minął ponad miesiąc, a ja Wy w dalszym ciągu nie mogliście przeczytać u mnie o naszej wyprawie do Lubelli. Och, co to była za wyprawa :) Trzeba się wziąć w garść i Wam to wszystko opisać. W ogóle wydaje mi się, że koniec kwietnia i te minione majowe dni ogarnęła w moim przypadku jakaś dziura czasowa. Czas biegnie z tak zawrotną szybkością, że zanim się zorientuję już jest koniec tygodnia. No ale teraz już wzięłam się w garść i będzie dobrze :)



Zacznijmy od samego początku - gdy dowiedziałam się o wycieczce do fabryki makaronów Lubelli (i nie tylko makaronów) to pomyślałam tylko "wow, ja też chcę". Dobrze wiecie, że makarony to wielka moja miłość, więc możliwość zobaczenia jak wygląda ich przemysłowa produkcja wydała mi się czymś "co tygryski lubią najbardziej". Ciężko było mi się pogodzić z tym, że mnie to ominie. Jednak dzięki pewnej dobrej duszyczce dostałam zaproszenie na tą wyprawę co przyczyniło się do niezwykłego, nieznikającego uśmiechu z mojej twarzy.


I z tym wielkim uśmiechem dotrwałam do soboty, a właściwie do piątkowego wieczoru, gdy czekała mnie ciężka noc. Tego pewnie o mnie nie wiecie (a przynajmniej te osoby, które nie znają mnie bliżej), ale jestem strasznym śpiochem. Uwielbiam spać długo, co niestety niezwykle martwi mojego T., bo on jest rannym ptaszkiem, a ja zdecydowaną sową. Aby się obudzić i na pewno nie zaspać ustawiam sobie osobno trzy kolejne budziki, a każdy z nich ma po 3 drzemki. W sumie 9 razy dzwoni mi coś koło ucha, by była pewność, że podniosę się z łóżka. Podobnie było i w sobotni poranek, gdy zaplanowana była wyprawa do Lublina. Budziki ustawione, ja cała w nerwach, że zaśpię położyłam się do łóżka. I wszystko byłoby w sumie świetnie, gdyby nie to, że z całych tych nerwów przez zaspaniem obudziłam się prawie godzinę wcześniej niż miałam ustawiony pierwszy z budzików. Jak na sobotni poranek była to zdecydowanie nieprzyzwoita godzina :) 

Z myślą o krótkiej drzemce w drodze do Lublina udałam się na miejsce spotkania, gdzie zobaczyłam kilka znajomych twarzy, a także parę nieznanych do tej pory osób. Byłam zdecydowanie naiwna myśląc, że uda mi się pospać, ponieważ w naszym busiku już od ruszenia spod Pałacu Kultury i Nauki rozbrzmiał szereg ciekawych rozmów i dyskusji, oczywiście z kulinariami w tle :) No dobra, dobra... te kulinaria niekoniecznie były w tle, bo tak już bywa, że w towarzystwie blogerów kulinarnych temat zawsze prędzej czy później schodzi całkowicie na kulinaria. W związku z tym rozmów o jedzeniu było dużo. Ktoś niedoświadczony bardzo szybko mógłby poczuć się głodny :) Marcin i Karolina z agencji Synertime jechali razem z nami i również dbali o to by podróż nam się nie dłużyła. Zorganizowali dla nas quiz z pytaniami dotyczącymi oczywiście makaronu. Z quizu dowiedzieliśmy się kilku ciekawostek - m.in. o tym, że patronem producentów makaronu jest św. Szczepan, którego zwłoki znaleziono w korycie do wyrabiania ciasta, a później go w nim pochowano, a także, iż najstarszy znaleziony makaron pochodzi sprzed 4000 lat i został odkryty w małej wsi nad brzegiem Huang He czyli Żółtej Rzeki (północne Chiny). 

Podróż minęła mi błyskawicznie i znaleźliśmy się na ulicy Wrotkowskiej 1 w Lublinie, przed budynkami fabryki Lubella. Spotkaliśmy się tam z przedstawicielami marki Lubella oraz dwiema innymi blogerkami z Lublina i okolic. 

Dziarskim krokiem podążamy ku przygodzie...  :)


W sali konferencyjnej zostaliśmy powitani, m.in. przez będącego na emeryturze byłego prezesa.  Jedna grupa rozpoczęła zwiedzanie fabryki, druga miała chwilę przerwy (w tej byłam ja). Posiedzieliśmy, pochrupaliśmy paluszki (oczywiście Lubelli), a następnie udaliśmy się zwiedzać. W planie zwiedzania mieliśmy dwie linie produkcyjne: makaronu oraz płatków śniadaniowych.

 

 

Co jest wyjątkowego w linii produkcyjnej makaronu? Po pierwsze ponad 130-letnia tradycja produkcji makaronu. Po drugie - już w 1997 roku lubelska fabryka posiadała najnowocześniejszy młyn w naszej części Europy. Po trzecie - od 2004 w fabryce działa największa i najnowocześniejsza linia produkcyjna makaronu w Polsce. I po czwarte - od 2007 roku w zmodernizowanym młynie można wytwarzać semolinę, co jest wyjątkiem na skalę Polski.

Pierwszym etapem zwiedzania był nowoczesny młyn. Oczywiście jak przystało na fabrykę z prawdziwego zdarzenia, zachowującą wszystkie niezbędne normy, aby przekroczyć próg fabryki musieliśmy zaopatrzyć się w bardzo gustowne stroje składające się z jednorazowych fartuchów, czepków oraz ochraniaczy na buty, a także w niektórych przypadkach rękawiczek i maseczek na twarz. 

Prawda, że wszystkie wyglądamy równie uroczo w tych strojach? :)


Na terenie młyna zapoznaliśmy się z poszczególnymi etapami uzyskiwania semoliny. 

 

Po zapoznaniu się z młynem udaliśmy do laboratorium fizyko-chemicznego, gdzie wykonywane są badania na podstawie kontroluje się jakość otrzymywanych produktów. Dzięki zastosowaniu nowoczesnego sprzętu wyniki badań otrzymywane są niemal natychmiastowo. 

Kolejnym etapem zwiedzania była nowoczesna linia produkcyjna makaronu. W momencie naszej wizyty akurat na taśmie produkcyjnej były małe muszelki - zawsze byłam ciekawa jak z maszyny można otrzymać muszelkowy kształt. Inne rodzaje makaronów takie jak spaghetii, penne, różne rurki czy świderki łatwo sobie wyobrazić, ale z muszelkami miałam problem. A przebiega to naprawdę błyskawicznie :) Dzięki szybkiemu suszeniu produkowany makaron pozostaje jędrny. Ilości produkowanego makaronu są naprawdę imponujące - to nawet 100 ton na dobę. Z racji wyuczonego, inżynierskiego zawodu na taśmę produkcyjną patrzyłam z wielką przyjemnością. Dobrze jest mieć okazję zobaczyć na żywo tak nowoczesną aparaturę. Z jednej strony jako inżynier cieszę się z takiego rozwoju, z drugiej strony rozwój automatyki powoduje, że przy takiej linii produkcyjnej potrzebnych jest o wiele mniej pracowników niż kiedyś. To skłania do rozmyślań. 

 

 

Ostatnią częścią wycieczki było poznanie linii produkcyjnej płatków śniadaniowych Mlekołaków. Tu również poznaliśmy cały proces produkcyjny i mogliśmy spróbować czekoladowych płatków przed  zanurzeniem ich w słodkim cukrowym syropie. Przyznam szczerze, że mi smakowały nawet takie mało słodkie płatki półprodukty. :)

 


Po zakończonym zwiedzaniu spotkaliśmy się ponownie z pierwszą grupą. Firma Lubella sprawiła nam niezwykle miłą niespodziankę obdarowując nas paczkami ze swoimi produktami. :)

Po obowiązkowej sesji zdjęciowej nasz autobus zawiózł nas przed Zamek w Lublinie. Oczywiście nie obyło się bez kilku zdjęć :)

Zamek w Lublinie

Ta dam! A oto i ja :)


Sprzed zamku udaliśmy się spacerem przez Stare Miasto do restauracji, w której czekał na nas obiad. Pod koniec spaceru krok stał się nieco żywszy za sprawą zbliżających się ciemnych chmur. Szybsze tempo opłaciło się, ponieważ chwilę po tym, jak przekroczyliśmy próg restauracji lunął deszcz :) 


 

Nasz obiad odbył się w restauracji Old Pub, a w menu nie mogło zabraknąć głównego tematu naszej wycieczki produktów marki Lubella. Znalazły się w nim farfalle w sosie z orzechów włoskich i bekonu podane z rukolą i pomidorkami cherry, muszle nadziewane szpinakiem i orzechami pinii, zapieczone z serami, pieczona pierś z kurczaka w sosie z białego wina podana z penne z pieczarkami i brokułami, bulion grzybowy z żubrówką i makaronem krajanka, kasza perłowa duszona z warzywami, pieczony filet z łososia podany na razowym tagliatelle z karczochami w sosie śmietanowo-ziołowym oraz sałaty z selerem naciowym, oliwkami, szynką parmeńską, pomidorkami i bazyliowym pesto. Podano również ciasta i ciepłe napoje. Jeśli chodzi o smak podanych dań to nie mam większych zastrzeżeń. Szczególnie smakowały mi farfalle z orzechami i bekonem :) Restauracja sympatyczna, z ciekawym klimatem. Jestem ciekawa jak funkcjonuje i jakie jedzenie serwuje na co dzień. 



Po zjedzonym posiłku w bardzo szybkim tempie powróciliśmy do naszego autobusu, ponieważ deszcz przestał na chwilę padać, ale zanosiło się na to, że szybko wróci. Gdy byliśmy już w autobusie ponownie zaczęło padać, a my w dobrych humorach udaliśmy się w drogę powrotną do Warszawy. Powrót zleciał równie szybko jak droga do Lublina, dzięki wspaniałej atmosferze w autobusie. Znów tematem przewodnim było jedzenie, w tym oczywiście makarony :) Do Warszawy dotarliśmy po godzinie 20 i tym sposobem zakończyliśmy bardzo przyjemnie spędzony dzień :)


Ze swojej strony bardzo chciałabym podziękować firmie Lubella za zaproszenie do Lublina, pokazanie nam fabryki, smakowity obiad oraz wspaniały zestaw produktów, firmie Synertime za organizację wyjazdu, w tym szczególne podziękowania dla Marcina i Karoliny, którzy towarzyszyli nam od początku do końca, a także pozostałym uczestnikom za miło spędzony czas i ciekawe rozmowy :) Bardzo dziękuję również za udostępnione zdjęcia. 

środa, 22 maja 2013

Quesadillas z zasmażaną fasolą, pomidorami i jalapeno

Ponownie na moim stole pojawiły się quesadillas. Uwielbiam je i przygotowuję w bardzo wielu wariantach smakowych. Ta wersja zawiera często pojawiającą się w przepisach kuchni meksykańskiej zasmażaną fasolę czyli frijoles refritos. Fasolę możecie bez problemu przygotować w domu samodzielnie lub wykorzystać zasmażaną fasolę w puszce. Wykorzystując fasolę w puszce zwróćcie uwagę czy nie zawiera ona już papryczek jalapeno. Jeśli tak, to możecie ograniczyć dodawanie jalapenos do quesadillas lub całkiem z nich zrezygnować. Pomidory dodają całej potrawie nieco świeżości - zamiast nich możecie z powodzeniem zastosować salsę na bazie pomidorów np pico de gallo. Podać można z dodatkiem gęstej śmietany :)

Quesadillas z fasolą i jalapeno


Składniki: (na 2 sztuki):

2 pszenne tortille
1 szklanka tartego sera np cheddara
6 łyżek zasmażanej fasoli (gotowej lub zrobionej samodzielnie np z tego przepisu)
5-6 plasterków marynowanej papryczki jalapeno, drobno posiekane
1 pomidor, obrany ze skórki, pozbawiony pestek, miąższ pokrojony w drobną kostkę

Pszenne tortille podgrzewamy przez kilka sekund aż będą miękkie. Na każdej z nich wykładamy po pół szklanki sera. Następnie na połówkę każdej tortilli wykładamy po 3 łyżki zasmażanej fasoli i po połowie pokrojonego pomidora. Posypujemy połową posiekanego jalapeno. Przykrywamy drugą połową pokrytą serem. Dociskamy lekko.

Złożone tortille wykładamy (pojedynczo) na mocno rozgrzaną patelnię (u mnie grillowa). Smażymy aż tortilla będzie chrupiąca i przyrumieniona, a ser zacznie się rozpuszczać. Następnie przewracamy na druga stronę i smażymy do chrupkości. Ser musi się całkowicie rozpuścić i skleić obie połowy tortilli. Quesadillas podajemy pokrojone w trójkąty.

Quesadillas z fasolą i pomidorami

poniedziałek, 20 maja 2013

Chilli z białej fasoli i indyka

Przepis na to chilli w stylu kuchni tex-mex poznałam na warsztatach w restauracji Blue Cactus, o których pisałam Wam nie dawno. Chilli bardzo mi smakowało, dlatego postanowiłam przygotować je w domu. Dokonałam delikatnych zmian proporcji, przygotowałam chilli nieco ostrzej niż w oryginale, wykorzystałam indyka zamiast kurczaka oraz przede wszystkim zastosowałam samodzielnie zrobioną przyprawę cajun. Wyszło smacznie i pikantnie. Chilli podałam ze znacznie lżejszym dodatkiem czyli ryżem z limonką i kolendrą. Lekki i orzeźwiający ryż był świetnym kontrastem dla cięższego, pikantnego chilli. 

Chilli z białej fasoli i indyka

Składniki (4 porcje):
(na podstawie warsztatów w Akademii Blue Cactus)

300 g piersi z indyka (może być też kurczak)
2 łyżki przyprawy cajun, kupionej lub zrobionej samodzielnie
300 g suchej białej fasolki, zalana wrzątkiem i namoczona co najmniej kilka godzin wcześniej.
1 cebula, pokrojona w drobną kostkę
2 ząbki czosnku
4-5 plasterków marynowanej papryczki jalapeno, drobno posiekane
500 ml bulionu warzywnego
2 łyżeczki kuminu
150 g odsączonej kukurydzy z puszki lub ziarna odcięte z 1-2 kolb
sól, pieprz

do podania: kwaśna śmietana i plasterki papryczki jalapeno

Pierś indyka kroimy na 3-4 mniejsze części i obtaczamy dokładnie w przyprawie cajun. Odstawiamy na godzinę do lodówki. Po tym czasie mięso grillujemy (ja na patelni grillowej) przez kilka minut z każdej strony, a następnie odstawiamy by mięso odpoczęło na 5 minut. Następnie mięso kroimy w mniejsze kawałki.

W tym czasie w garnku o grubym dnie rozgrzewamy 3 łyżki oleju i wrzucamy na nią cebulę, czosnek oraz jalapeno, szklimy cebulę. Następnie dodajemy 1 łyżeczkę kuminu i mieszamy ją z cebulą przez 20-30 sekund, aż uwolni aromat. Dodajemy namoczoną i odsączoną białą fasolkę. Całość zalewamy bulionem warzywnym. Gotujemy białą fasolkę w bulionie do miękkości, w razie potrzeby dolewając wrzątku. 

Do miękkiej już cebuli dodajemy pokrojone w kostkę mięso, jedną łyżeczkę kuminu oraz kukurydzę. Jeśli używamy surowej kukurydzy z kolby to gotujemy całość przez 12-15 minut. Jeśli używamy konserwowej to gotujemy 5-7 minut. Pod koniec próbujemy i ewentualnie doprawiamy do smaku solą i pieprzem.

Podajemy z śmietaną i plasterkami jalapeno. Jako dodatek proponuję podać ryż z limonką i kolendrą

Przyprawa cajun
(na podstawie tego przepisu, z moimi małymi zmianami)

5 łyżeczek słodkiej papryki
1.5 łyżeczki pieprzu cayenne
1 łyżeczka ostrego chilli, w proszku
1 łyżeczka czarnego pieprzu, mielonego
1 łyżeczka białego pieprzu, mielonego
1 łyżeczka suszonego oregano
1 łyżeczka suszonego tymianku
1 łyżeczka granulowanego czosnku
1.5 łyżki suszonych płatków cebuli (lub 1 łyżeczka suszonej cebuli w proszku)

Tymianek i oregano przekładamy do moździerza i nieco ucieramy, ale nie na proszek. Przekładamy do miseczki. Suszone płatki cebuli w moździerzu dokładnie ucieramy na proszek. Przesiewamy przez bardzo drobne sitko do miseczki z tymiankiem i oregano. Dodajemy pozostałe przyprawy, mieszamy. Przechowujemy w szczelnym pojemniku (plastikowym lub szklanym).

Chilli z indyka

czwartek, 16 maja 2013

Ryż z limonką i kolendrą

Ryż z limonką i kolendrą przygotowany w ten sposób jest lekki i orzeźwiający. Świetnie pasuje jako dodatek do cięższych, pikantnych dań. Dobry zarówno na ciepło jak i po ostudzeniu. Jestem przekonana, że zasmakuje każdemu wielbicielowi cytrusów :)

Ryż z limonką i kolendrą

Składniki (4 porcje):
(na podstawie "Kuchnia Meksykańska" z serii "Z kuchennej półeczki")

175 g ryżu długoziarnistego
1 cebula, posiekana bardzo drobno
2 duże ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę lub drobno posiekane
420 ml bulionu warzywnego
1 limonka
2 łyżki oleju
3 łyżki posiekanej drobno świeżej kolendry

Olej rozgrzewamy w garnku o grubym dnie. Dodajemy czosnek i cebulę i na niewielkim ogniu smażymy przez kilka minut, aż cebula zmięknie. Dodajemy suchy, wypłukany i osączony ryż. Przesmażamy go z cebulą i czosnkiem przez minutę. Cały czas mieszamy. 

Zalewamy ryż gorącym bulionem warzywnym. Doprowadzamy płyn do wrzenia.

Garnek przykrywamy i gotujemy na małym ogniu aż ryż wchłonie bulion i będzie miękki. Garnek z ryżem zdejmujemy z kuchenki. Z limonki wyciskamy sok i polewamy nim ugotowany ryż. Mieszamy całość widelcem. Dodajemy dwie łyżki posiekanej kolendry, mieszamy. Przed podaniem posypujemy pozostałą kolendrą.

Ryż z limonką i kolendrą

środa, 15 maja 2013

Pikantny ryż smażony z jajkiem

Do przygotowania prostego, a smacznego posiłku wystarczą dwa podstawowe składniki - ugotowany ryż i jajka. Potem możemy już kombinować z różnorodnymi dodatkami. Do tej wersji smażonego ryżu wykorzystałam czerwoną cebulę, papryczkę i szczypior. 

Nie jest to kuchnia wykwintna, lecz świetne danie awaryjne. Taki ryż możemy przygotować w ciągu kilku minut, dlatego jest idealny gdy zupełnie nie mamy czasu. Poza tym jak już pisałam do tej pory kilka razy  - jeśli nie lubicie marnować żywności to w ten sposób szybko wykorzystacie nadmiar ugotowanego ryżu. 


Składniki (2 porcje):

3 szklanki ugotowanego ryżu (najlepiej takiego z poprzedniego dnia)
2 jajka
1 duża czerwona cebula, pokrojona w ćwierćplasterki
4 łyżki posiekanego szczypioru od dymki
1 niewielka pikantna papryczka, drobno posiekana
2 łyżki oleju roślinnego
jasny sos sojowy

Na patelni lub w woku rozgrzewamy olej roślinny. Wrzucamy czerwoną cebulę oraz papryczkę. Smażymy aż cebula zmięknie. Dodajemy ugotowany ryż. Rozdrabniamy go widelcem i smażymy przez chwilę.

Jajka dokładnie roztrzepujemy. Wylewamy na wierzch podsmażonego ryżu. Dokładnie mieszamy, aby wszystkie ziarenka ryżu obkleiły się jajkiem. Smażymy przez 1-2 minuty mieszając aż jajka się zetną. Doprawiamy do smaku sosem sojowym. Na koniec dodajemy posiekany szczypior, dokładnie mieszamy. 


Zachęcam również do zapoznania się z innymi daniami na bazie smażonego ryżu:

wtorek, 14 maja 2013

Gnocchi w sosie pomidorowym z cukinią

Kilka lat temu miałam okazję jeść w jednej z warszawskich restauracji bardzo smaczne gnocchi z pomidorami, cukinią i krewetkami. Ostatnio czytałam recenzję z wizyty w tej restauracji. Niestety szef kuchni się zmienił i podobno nie można już oceniać jej tak pozytywnie jak kiedyś. mam nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja i nadal będą serwowali smaczne jedzenie. 

Ta przeczytana recenzja przypomniała mi o tamtej porcji smacznych gnocchi sprzed kilku lat. Postanowiłam przygotować tego typu danie w domu. Zrezygnowałam z krewetek i przygotowałam prosty sos pomidorowy z cukinią. Przepis dodaję do akcji kulinarnej "Zielnik Kuchenny 2013"

W takich prostych sosach ważne są szczegóły: świeża, dobra cukinia, polski czosnek zamiast dostępnego w marketach chińskiego, świeże zioła czy dobre pomidory. O tej porze roku jeszcze nie ma w Polsce najlepszych pomidorów, dlatego warto korzystać z tych puszkowych. Jednak pamiętajmy, że puszka puszce nie równa - postarajmy się wybierać gęste, dobrej jakości pomidory - a nie takie, które przypominają wodę z zanurzonymi w niej kawałkami pomidorów. Ja przygotowałam wersję z dodatkiem papryczki peperoncini, ale śmiało możecie z niej zrezygnować i otrzymać pyszny, łagodny sos pomidorowy. Nie przesadzajmy z duszeniem sosu - niech cukinia będzie jeszcze lekko chrupiąca, a nie rozpadająca się. Smacznego!

Składniki (3-4 porcje):

500 g klusek gnocchi (gotowych lub zrobionych samodzielnie)
1 puszka krojonych pomidorów (400 g)
1 cukinia, pokrojona w półplasterki (250-300 g)
1 średnia cebula, pokrojona w drobną kostkę
2 duże ząbki czosnku, bardzo drobno posiekane
3-4 gałązki świeżego tymianku
2 łyżki oliwy
sól, pieprz (najlepiej świeżo mielony), szczypta cukru
2 łyżki bardzo drobno startego sera - np grana padano, parmezan lub szeneker
ew. 1 suszona papryczka peperoncini

W garnku rozgrzewamy oliwę i wrzucamy na nią czosnek i oberwane listki tymianku (oraz pokruszoną papryczkę, jeśli chcemy wersję pikantniejszą). Podsmażamy przez 30 sekund, a następnie dodajemy cebulę i szklimy ją. Do zeszklonej cebuli dodajemy pokrojoną cukinię i smażymy ją przez 2-3 minuty wciąż mieszając.

Zalewamy całość pomidorami. Doprawiamy delikatnie solą, pieprzem oraz szczyptą cukru. Dusimy na małym ogniu pod przykryciem przez 12-15 minut. Mieszamy od czasu do czasu. Podduszony sos próbujemy i ewentualnie dodatkowo doprawiamy solą i pieprzem do smaku.

Jeśli korzystamy z samodzielnie przygotowanych gnocchi to gotujemy je w osolonym wrzątku, a następnie dodajemy do sosu i przez chwilę podgrzewamy z sosem. Jeśli korzystamy z dobrej jakości gotowych gnocchi to dodajemy do sosu 100 ml gorącej wody, dodajemy gnocchi i delikatnie mieszamy. Gotujemy gnocchi w sosie, pod przykryciem.  Od czasu do czasu mieszamy. 

Na koniec dodajemy tarty ser i mieszamy go dokładnie z sosem i gnocchi. 


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...