O rany, rany... to już minął ponad miesiąc, a ja Wy w dalszym ciągu nie mogliście przeczytać u mnie
o naszej wyprawie do Lubelli. Och, co to była za wyprawa :) Trzeba się wziąć w garść i Wam to wszystko opisać. W ogóle wydaje mi się, że koniec kwietnia i te minione majowe dni ogarnęła w moim przypadku jakaś dziura czasowa. Czas biegnie z tak zawrotną szybkością, że zanim się zorientuję już jest koniec tygodnia. No ale teraz już wzięłam się w garść i będzie dobrze :)
Zacznijmy od samego początku - gdy dowiedziałam się o wycieczce do
fabryki makaronów Lubelli (i nie tylko makaronów) to pomyślałam tylko "wow, ja też chcę". Dobrze wiecie, że makarony to wielka moja miłość, więc możliwość zobaczenia jak wygląda ich przemysłowa produkcja wydała mi się czymś "co tygryski lubią najbardziej". Ciężko było mi się pogodzić z tym, że mnie to ominie. Jednak dzięki pewnej dobrej duszyczce dostałam zaproszenie na tą wyprawę co przyczyniło się do niezwykłego, nieznikającego uśmiechu z mojej twarzy.
I z tym wielkim uśmiechem dotrwałam do soboty, a właściwie do piątkowego wieczoru, gdy czekała mnie ciężka noc. Tego pewnie o mnie nie wiecie (a przynajmniej te osoby, które nie znają mnie bliżej), ale jestem strasznym śpiochem. Uwielbiam spać długo, co niestety niezwykle martwi mojego T., bo on jest rannym ptaszkiem, a ja zdecydowaną sową. Aby się obudzić i na pewno nie zaspać ustawiam sobie osobno trzy kolejne budziki, a każdy z nich ma po 3 drzemki. W sumie 9 razy dzwoni mi coś koło ucha, by była pewność, że podniosę się z łóżka. Podobnie było i w sobotni poranek, gdy zaplanowana była wyprawa do Lublina. Budziki ustawione, ja cała w nerwach, że zaśpię położyłam się do łóżka. I wszystko byłoby w sumie świetnie, gdyby nie to, że z całych tych nerwów przez zaspaniem obudziłam się prawie godzinę wcześniej niż miałam ustawiony pierwszy z budzików. Jak na sobotni poranek była to zdecydowanie nieprzyzwoita godzina :)
Z myślą o krótkiej drzemce w drodze do Lublina udałam się na miejsce spotkania, gdzie zobaczyłam kilka znajomych twarzy, a także parę nieznanych do tej pory osób. Byłam zdecydowanie naiwna myśląc, że uda mi się pospać, ponieważ w naszym busiku już od ruszenia spod Pałacu Kultury i Nauki rozbrzmiał szereg ciekawych rozmów i dyskusji, oczywiście z kulinariami w tle :) No dobra, dobra... te kulinaria niekoniecznie były w tle, bo tak już bywa, że w towarzystwie blogerów kulinarnych temat zawsze prędzej czy później schodzi całkowicie na kulinaria. W związku z tym rozmów o jedzeniu było dużo. Ktoś niedoświadczony bardzo szybko mógłby poczuć się głodny :) Marcin i Karolina z agencji Synertime jechali razem z nami i również dbali o to by podróż nam się nie dłużyła. Zorganizowali dla nas quiz z pytaniami dotyczącymi oczywiście makaronu. Z quizu dowiedzieliśmy się kilku ciekawostek - m.in. o tym, że patronem producentów makaronu jest św. Szczepan, którego zwłoki znaleziono w korycie do wyrabiania ciasta, a później go w nim pochowano, a także, iż najstarszy znaleziony makaron pochodzi sprzed 4000 lat i został odkryty w małej wsi nad brzegiem Huang He czyli Żółtej Rzeki (północne Chiny).
Podróż minęła mi błyskawicznie i znaleźliśmy się na ulicy Wrotkowskiej 1 w Lublinie, przed budynkami fabryki Lubella. Spotkaliśmy się tam z przedstawicielami marki Lubella oraz dwiema innymi blogerkami z Lublina i okolic.
Dziarskim krokiem podążamy ku przygodzie... :)
W sali konferencyjnej zostaliśmy powitani, m.in. przez będącego na emeryturze byłego prezesa. Jedna grupa rozpoczęła zwiedzanie fabryki, druga miała chwilę przerwy (w tej byłam ja). Posiedzieliśmy, pochrupaliśmy paluszki (oczywiście Lubelli), a następnie udaliśmy się zwiedzać. W planie zwiedzania mieliśmy dwie linie produkcyjne: makaronu oraz płatków śniadaniowych.
Co jest wyjątkowego w linii produkcyjnej makaronu? Po pierwsze ponad 130-letnia tradycja produkcji makaronu. Po drugie - już w 1997 roku lubelska fabryka posiadała najnowocześniejszy młyn w naszej części Europy. Po trzecie - od 2004 w fabryce działa największa i najnowocześniejsza linia produkcyjna makaronu w Polsce. I po czwarte - od 2007 roku w zmodernizowanym młynie można wytwarzać semolinę, co jest wyjątkiem na skalę Polski.
Pierwszym etapem zwiedzania był nowoczesny młyn. Oczywiście jak przystało na fabrykę z prawdziwego zdarzenia, zachowującą wszystkie niezbędne normy, aby przekroczyć próg fabryki musieliśmy zaopatrzyć się w bardzo gustowne stroje składające się z jednorazowych fartuchów, czepków oraz ochraniaczy na buty, a także w niektórych przypadkach rękawiczek i maseczek na twarz.
Prawda, że wszystkie wyglądamy równie uroczo w tych strojach? :)
Na terenie młyna zapoznaliśmy się z poszczególnymi etapami uzyskiwania semoliny.
Po zapoznaniu się z młynem udaliśmy do laboratorium fizyko-chemicznego, gdzie wykonywane są badania na podstawie kontroluje się jakość otrzymywanych produktów. Dzięki zastosowaniu nowoczesnego sprzętu wyniki badań otrzymywane są niemal natychmiastowo.
Kolejnym etapem zwiedzania była nowoczesna linia produkcyjna makaronu. W momencie naszej wizyty akurat na taśmie produkcyjnej były małe muszelki - zawsze byłam ciekawa jak z maszyny można otrzymać muszelkowy kształt. Inne rodzaje makaronów takie jak spaghetii, penne, różne rurki czy świderki łatwo sobie wyobrazić, ale z muszelkami miałam problem. A przebiega to naprawdę błyskawicznie :) Dzięki szybkiemu suszeniu produkowany makaron pozostaje jędrny. Ilości produkowanego makaronu są naprawdę imponujące - to nawet 100 ton na dobę. Z racji wyuczonego, inżynierskiego zawodu na taśmę produkcyjną patrzyłam z wielką przyjemnością. Dobrze jest mieć okazję zobaczyć na żywo tak nowoczesną aparaturę. Z jednej strony jako inżynier cieszę się z takiego rozwoju, z drugiej strony rozwój automatyki powoduje, że przy takiej linii produkcyjnej potrzebnych jest o wiele mniej pracowników niż kiedyś. To skłania do rozmyślań.
Ostatnią częścią wycieczki było poznanie linii produkcyjnej płatków śniadaniowych Mlekołaków. Tu również poznaliśmy cały proces produkcyjny i mogliśmy spróbować czekoladowych płatków przed zanurzeniem ich w słodkim cukrowym syropie. Przyznam szczerze, że mi smakowały nawet takie mało słodkie płatki półprodukty. :)
Po zakończonym zwiedzaniu spotkaliśmy się ponownie z pierwszą grupą. Firma Lubella sprawiła nam niezwykle miłą niespodziankę obdarowując nas paczkami ze swoimi produktami. :)
Po obowiązkowej sesji zdjęciowej nasz autobus zawiózł nas przed Zamek w Lublinie. Oczywiście nie obyło się bez kilku zdjęć :)
Zamek w Lublinie
Ta dam! A oto i ja :)
Sprzed zamku udaliśmy się spacerem przez Stare Miasto do restauracji, w której czekał na nas obiad. Pod koniec spaceru krok stał się nieco żywszy za sprawą zbliżających się ciemnych chmur. Szybsze tempo opłaciło się, ponieważ chwilę po tym, jak przekroczyliśmy próg restauracji lunął deszcz :)
Nasz obiad odbył się w restauracji Old Pub, a w menu nie mogło zabraknąć głównego tematu naszej wycieczki produktów marki Lubella. Znalazły się w nim farfalle w sosie z orzechów włoskich i bekonu podane z rukolą i pomidorkami cherry, muszle nadziewane szpinakiem i orzechami pinii, zapieczone z serami, pieczona pierś z kurczaka w sosie z białego wina podana z penne z pieczarkami i brokułami, bulion grzybowy z żubrówką i makaronem krajanka, kasza perłowa duszona z warzywami, pieczony filet z łososia podany na razowym tagliatelle z karczochami w sosie śmietanowo-ziołowym oraz sałaty z selerem naciowym, oliwkami, szynką parmeńską, pomidorkami i bazyliowym pesto. Podano również ciasta i ciepłe napoje. Jeśli chodzi o smak podanych dań to nie mam większych zastrzeżeń. Szczególnie smakowały mi farfalle z orzechami i bekonem :) Restauracja sympatyczna, z ciekawym klimatem. Jestem ciekawa jak funkcjonuje i jakie jedzenie serwuje na co dzień.
Po zjedzonym posiłku w bardzo szybkim tempie powróciliśmy do naszego autobusu, ponieważ deszcz przestał na chwilę padać, ale zanosiło się na to, że szybko wróci. Gdy byliśmy już w autobusie ponownie zaczęło padać, a my w dobrych humorach udaliśmy się w drogę powrotną do Warszawy. Powrót zleciał równie szybko jak droga do Lublina, dzięki wspaniałej atmosferze w autobusie. Znów tematem przewodnim było jedzenie, w tym oczywiście makarony :) Do Warszawy dotarliśmy po godzinie 20 i tym sposobem zakończyliśmy bardzo przyjemnie spędzony dzień :)
Ze swojej strony bardzo chciałabym podziękować firmie Lubella za zaproszenie do Lublina, pokazanie nam fabryki, smakowity obiad oraz wspaniały zestaw produktów, firmie Synertime za organizację wyjazdu, w tym szczególne podziękowania dla Marcina i Karoliny, którzy towarzyszyli nam od początku do końca, a także pozostałym uczestnikom za miło spędzony czas i ciekawe rozmowy :) Bardzo dziękuję również za udostępnione zdjęcia.